środa, 17 listopada 2010

O zewnętrzności słów kilka i wewnętrzności z nią związanej.

Jest na prawdę niewiele sytuacji, w których kobiecie wszystko jedno jest w co się ubierze. W moim świecie następuje to w różnych skrajnościach.
Pierwsza wtedy kiedy jestem skrajnie (tak, z premedytacją będę teraz to słowo podkreślać) zmęczona. Wtedy, oprócz wyciągniętego swetra towarzyszą mi rumieńce, niczym nie dające się zasłonić dostałam w komplecie z sinofiletowymi worami pod oczami i przezroczystą skórą.
Druga, wtedy kiedy jestem skrajnie nieszczęśliwa, namiastki depresji, głębsze rachunki sumienia, itp. W takich chwilach to już nawet nie sweter, tylko pidżama i pościel, i łóżko, i nic poza tym. A że ja swoje łóżko kocham miłością prawdziwą i najszczerszą to pidżama jest bardzo ważnym elementem mojego życia. Szczególnie puchowa w żyrafki.
Trzecia, wtedy kiedy jestem skrajnie szczęśliwa. Ot, po prostu odkrywam, że moje promieniujące wewnętrzne światło stanowi moje najlepsze ubranie i najlepiej mi w nim, więc podchodzę do szafy, łapie tiszerta, czarny sweterek i czarne spodnie (nienawidzenienawidze jeansów! no dobra, poniosło mnie- nie lubię), wiąże włosy w kucyk pudruje worki pod oczyma i voilett, gotowa do wyjścia. Taka się sobie najbardziej podobam, więc to budzi we mnie szczęście- cala machina się napędza wzajemnie. Nie jest to jakieś perpetuum mobile, ale zawsze coś.
Oczy zwierciadłem duszy?! Phi! Nie dla przeciętnego człowieka. Przecież 'jak Cię widzą tak Cię piszą' Pierwsze co robimy to zwracamy uwagę na ciało, a co za tym idzie ciuchy. Ja np. najczęściej patrze na buty. Może to dlatego że przy moich 175cm+ często muszę patrzyć się w dół żeby kogokolwiek dojrzeć, a na owym dole prawie zawsze są buty. Po butach nastroju może nie rozpoznam, ale jak widzę że zwykle wypacykowana dziewczyna przychodzi w męskiej bluzie to znaczy że albo coś jest nie tak, albo coś jest bardzo tak. Potem dopiero zaglądam w jej oczy, które i tak najczęściej nie oddają nastroju, to się pytam. Ja wiem, niektórzy mają tak ekspresywną mimikę twarzy, że na pierwszy rzut oka widać że coś owej osobie jest, ale podobno ponoć 70% osób jest uczuciowymi introwertykami. Dlatego ludzie, którzy bez problemów wyrażają  są często tłumieni. Gromadzenie emocji jest psychologicznie niezdrowe, powoduje impotencje, zawały serca i raka szyjki macicy. Więc 'free your f.ckin emotins'!


Na lekko:

Polski język- trudny język.
Nasze ręce splatają się jak
Pieprzone
łodygi nenufar
Albo nenufarów

Nasze serca czerwone jak
Pieprzone
kwiatostany róż
kupywanych
Albo kupowanych

Po zgaszeniu światła jak
Pieprzonym
zwierzętom zmysły się
włączają
Albo włanczają

A na koniec też jak
pieprzone
zwierzęta
                           bo nimi jesteśmy
umieramy.

poniedziałek, 15 listopada 2010

Gotowania ciąg dalszy.

Tytuł poniekąd stąd, że właśnie jestem w trakcie pieczenia. Karpatki, dokładniej rzecz biorąc. Niestety piekarnik zajęty (tak, jeden piekarnik na cztery kobiety to stanowczo zbyt mało) Ciasto na razie w fazie rzekłabym początkowo- środkowej. Kusi mnie strasznie jakaś metafora kulinarna znowu, np. karpatka ma warstwy- życie ma warstwy, ale opanuje moją wyobraźnię.
Dzisiaj trochę inaczej, bo o nieszczęściu, czekoladzie i szczęściu, czyli jednym słowem o endorfinach. Kilka osób usłyszało dzisiaj, że są zagrożeni z fizyki, przedmiotu zdawanego przez nas na maturze. Mnie również niechybnie by to groziło, aczkolwiek zapobiegawczo wybrałam fakultet z geografii. Tak, zdaję maturę z fizyki i nie, nie zdaje matury z geografii. Skomplikowane, aczkolwiek to jedna z najbardziej przemyślanych moich decyzji. Tym samym, tuż przed jakże fascynującą nauką poloneza jedno z naszych klasowych słoneczek (z taaaakim uśmiechem i taaaakim serduchem) łzy ronić zaczęło. Niewiele myśląc, jak zwykle zresztą, pocieszać ją zaczęłam. Niestety jakiegoś wymiernego efektu to nie przyniosło. Uczuciowa to może i jestem, ale ostatnio coraz gorzej z moją empatią, nadrabiam za to ironią i ignorancją, dlatego kiedy przyniosłam owemu Słoneczku truskawkową czekoladę (bo czekolada, bo cukier, bo endorfiny i uśmiech!) no i rzeczywiście, cud miód udało się. Kurde jak łatwo wywołać na twarzy innego człowieka uśmiech. Jakby tak wszyscy robili taki jeden uczynek no, może nie codziennie a raz w tygodniu to żylibyśmy w super świecie! Mam taki plan, że będę to robić. Ot, po prostu. Może będzie lepiej. Nie trzeba być politykiem żeby coś zmienić, zresztą tak właściwie to oni za wiele też nie zmieniają. Ja wiem, że to wyświechtane, że każdy to słyszał sto razy, ale to trzeba doświadczyć. Gdzieś czytałam o takim projekcie żeby przekazywać sobie dobre uczynki. Sprawiasz dobry uczynek, osoba którą uszczęśliwiłeś, której pomogłeś sama musi też zrobić coś dobrego. No nic, pędzę do mojej karpatki bo moje Łasuchy już się ślinią na jej widok ;)


Na lekko:

Parabola
Na razie jeszcze płynie wolno
Jeszcze chwile, może dzień
I będzie coraz szybciej
Potem apogeum
Chwila radości, zatracenia
I znowu
będzie płynąć wolno,
potem coraz szybciej
I znowu apogeum
Chwila, bezlik uśmiechów
Czarne świetliki
I tak w kółko,
Przez jakiś czas,
Może miesiąc może dwa
I następne uczucie,
Może nowe, może lepsze
A może tym razem nie
I będzie tak już
                        zawsze?
Parabola uczuć i czasu.

niedziela, 14 listopada 2010

Życie jest jak pizza

Kiedyś bardzo mądra dziewczyna, napisała felieton o takim tytule. Wynikało z tego, że życie jest jak pizza bo:

1. Pizza się ciągnie. Przeważnie, wbrew przekonaniom literatów, nasze życie się po prostu ciągnie, nie płynie, nie leci tylko całkiem przyziemnie- ciągnie się.
2. Pizza jest w kwadratowym pudełku. Pizza z definicji jest okrągła. Kurczę, więc czemu pudełko nie jest okrągłe? Ile się traci kartonu na to! Można to policzyć, tak właśnie to zrobiłam- załóżmy że przeciętna pizza ma średnicę 40cm, czyli R=20 a spód pudełka w kształcie koła=3,14*400=~1256cm^2, a kwadratowego?40*40=1600cm^2. Całkiem spora różnica. (ot, małe zboczenie ścisłowca) . Autorka doszła do wniosku, że te 350cm^2 potrzebne jest na sosy. W naszym życiu można to przedstawić tak. Jestem pizzą (w końcu jesteśmy tym co jemy), moja przestrzeń życiowa to moje pudełko. Żebym ja- pizza nabrała smaku potrzebuje sosów- przyjaciół, których dopuszczam do swojej przestrzeni życiowej- mojego pudełka.

To tak pokrótce. Ale kurcze, moje życie nie jest pizzą. Już prędzej jakimś ciastem (tak, wiem pizza to też forma ciasta), ale takim wieloskładnikowym, o! np. moim ostatnio ulubionym plackiem wiewiórką (klik). Oczywiście ja robię je po swojemu, na oko, czyli tak jak wszystko, ale więcej o kulinariach i owym wszystkim to może potem. Wracając do tematu, ciastem, bo w cieście wszystko jest ściśle ze sobą związane i nie ma opcji, żeby w/w placek udał się bez mąki. Tak było w moim życiu. Oficjalnie, nadal jest. Wszystko koegzystuje ze sobą we wzajemnej harmonii, tworząc idealny mechanizm. Wszystko jest od siebie zależne, więc jeżeli jakaś zębatka wypadnie, to wszystko się zburzy, runie i ulegnie destrukcji. Ostatnio wypadła mi całkiem spora taka zębatka, mąka załóżmy, czyli teoretycznie całe życie powinno mi się posypać. Oprócz mąki odpadło pare innych składników- powiedzmy soda i jajka. No i może trochę oleju. Żyjemy w Polsce, więc trzeba sobie w życiu radzić. To co zostało, wrzuciłam na patelnie i podsmażyłam, dodałam trochę więcej cynamonu i voilett! Pyszne jabłuszka z cynamonem w karmelu. Przepis na całkiem smaczną bombę kaloryczną, ale w życiu się sprawdza.

Myślę, że wystarczy metafor bo sama w sobie zaczęłam się gubić.
Próbuję sobie stworzyć kilka wyjść z sytuacji bez wyjścia, ale chyba takowych się nie da stworzyć i będę musiała przeżyć te 6 miesięcy znajdując jakieś substytuty dużych zmian. A że substytutem dużej zmiany jest mała to chyba zacznę od przekolorowania głowy, z rudej może na czekoladową.

Na lekko:

Za mało
Za mało słone
Za mało słodkie
Za mało gorzkie
Za mało kwaśne
Za mało kolorowe
Za mało czarne
Za mało czasu,
                       Za mało
                                Ciebie.